Liczę dziś szczególnie na Wasze zrozumienie, wsparcie i napisanie mi, że nie jestem sama w swoich dylematach. Jak wiadomo, wszystkie gałęzie kultury rządzą się swoimi prawami, dysponują własnymi środkami wyrazu, sposobami opowiadania historii czy angażowania odbiorcy. Często sięgają jednak po te same fabuły, a nie pomylę się chyba, zgadując, że najpopularniejszym kierunkiem inspiracji jest przenoszenie literatury na taśmę filmową. Moja postawa wobec kolejności poznawania pierwowzoru i jego ekranizacji nie jest jednak spójna i zależy od wielu czynników. Czasami nie przeszkadza mi obejrzenie filmu w pierwszej kolejności; stosunkowo często ograniczam się wyłącznie do filmu, rezygnując z lektury. Ale zdarza się i tak, że książka ma bezwzględne pierwszeństwo i póki jej nie przeczytam, nie ma szans, bym skusiła się na seans. I właśnie tymi ostatnimi przypadkami zajmiemy się dzisiaj.
TOP 5: Najpierw książka, potem film
1. XIX-wieczna klasyka
Najważniejszym elementem książek, który siłą rzeczy ulega zatraceniu w ekranizacji, jest narracja i styl pisarski. W przypadku lektur kładących główny nacisk na fabułę nie jest to szczególną stratą; gorzej z tymi książkami, które czytam nie tylko po to, by poznać interesującą historię, lecz w celu zachwycania się słownictwem i kunsztem autora. Do tej kategorii zalicza się rzecz jasna wiele tytułów z różnych nurtów i podgatunków, ale najważniejszym są XIX-wieczne powieści, zazwyczaj opasłe, często ekranizowane więcej niż raz. W takich sytuacjach czuję potrzebę, by najpierw zapoznać się z pierwowzorem, a dopiero potem z kolejnymi wersjami filmowymi.
Przykłady: Anna Karenina, Dawid Copperfield, Rozważna i romantyczna, Targowisko próżności, Wichrowe wzgórza
2. Książka bardziej znana niż film
Często dzieje się tak, że choć film powstaje na podstawie książki, to w toku dziejów (albo i od razu) zyskuje większą sławę od niej. Zapewne każdy z nas nie jeden raz oglądał już obraz, nie mając pojęcia o tym, że kryje się za nim literacki pierwowzór. W takich przypadkach nie miewam wyrzutów sumienia, jeśli z książką zapoznam się w drugiej kolejności albo wcale. Jeśli to jednak powieść jest znanym dziełem, nierzadko zaliczanym w poczet najlepszych tytułów w danym nurcie, a jej ekranizacje, choć znane, nie dorównują jej popularnością czy uznaniem w oczach krytyków ― wolę najpierw poczytać.
Przykłady: Lolita, Moby Dick, Na wschód od Edenu, Solaris, W drodze
3. Film uznawany za lepszy od książki
Kategoria może nie szczególnie obszerna, ale ciekawa. Istnieje bowiem grupa filmów, w przypadku której wszyscy doskonale pamiętają o tym, że książka była pierwsza. W powszechnej opinii to jednak ekranizacja uznawana jest za lepszą od swojego pierwowzoru. Mimo takich przekonań, często nie mogę jednak poskromić własnej ciekawości i i tak pragnę sprawdzić, na ile te plotki okażą się prawdziwe. A nie zawsze są. Na wszelki jednak wypadek ― gdyby inni mieli rację ― wolę zacząć od czytania, by dopiero potem przejść do oglądania, dzięki czemu lepsza pozycja zostanie na deser.
Przykłady: 2001: Odyseja kosmiczna, Czarownice z Eastwick, Przeminęło z wiatrem, Zielona mila
4. Książka czeka już na mojej półce
Często bywa tak, w pierwszej kolejności sięgam po to dzieło kultury, które najpierw wpadnie mi w ręce. W tym przypadku liczy się także zakup książki, a nie sama lektura ― dlatego też jeśli jakaś powieść stoi już w mojej biblioteczce, czułabym się nie fair w stosunku do niej, zaczynając od filmu. Zresztą, co się odwlecze, to nie uciecze; filmów na liście „do obejrzenia” mam na tyle dużo, że jeśli kilka z nich (a jest to w gruncie rzeczy niewielki ułamek) będzie musiało poczekać dość długo, aż najpierw znajdę czas na przeczytanie odpowiedniej pozycji książkowej, nic się nie stanie.
Przykłady: Chłopiec z latawcem, Imię róży, Kopalnie króla Salomona, Śniadanie u Tiffany’ego, Złodziejka książek
5. Sztuki Williama Shakespeare’a
Najbardziej restrykcyjna, sądząc po nazwie, grupa, i chyba najdziwniejsza. W końcu dramaty ― utwory sceniczne, idealne do oglądania na deskach teatrów ― powinny równie dobrze sprawdzać się na ekranie. W przypadku wiernych wersji filmowych teksty dialogów pozostają przecież bez zmian, więc można by pomyśleć ― po co najpierw zapoznawać się z samym tekstem? W tym przypadku właśnie po to, by już go znać, a podczas oglądania móc skupić się na czymś innym niż samo poznawanie fabuły (a jeśli się jej dobrze nie zna, to jednak ona przykuwa w pierwszej kolejności uwagę). Zresztą, sprawdzałam na swoim przykładzie, oglądając zarówno te adaptacje, w przypadku których pierwowzory znałam, jak i te, które były dla mnie zupełnie nowe ― i inaczej odbierałam te z pierwszej kategorii, mogąc skupić się na interpretacji aktorów i zabiegach reżyserskich. Dlatego od tej pory: najpierw czytanie zaległych sztuk, dopiero potem ich ekranizacje.
Przykłady: Burza, Koriolan, Otello, Ryszard III, Tytus Andronikus
Jak ta kolejność wygląda w Waszym przypadku? Najpierw oglądacie czy najpierw czytacie? Może jest Wam to obojętne ― decyduje los i to, co pierwsze wpadnie Wam w ręce? A może, podobnie jak ja, kierujecie się dziwnymi zasadami, niekoniecznie zawsze logicznymi?
PS Wczoraj przekroczyłam granicę pierwszej setki udzielonych odpowiedzi na Ask.fm ― dzięki za zaangażowanie! :) Ten eksperyment zdecydowanie można uznać za udany. Jeśli macie ochotę bawić się dalej, to zapraszam do zadawania kolejnych pytań. Oraz do lektury dotychczasowych tematów, poświęconych przede wszystkim literaturze.