Jeśli ktoś wątpił w pokłady mojej kreatywności dotyczące cyklu TOP 5, może teraz pokajać się i przetrzeć oczy ze zdumienia. Inspirując się własnym stanem chorobowym, postanowiłam przejrzeć swą pamięć w poszukiwaniu schorzeń najczęściej trapiących literackich bohaterów (a nierzadko także samych pisarzy). Okazało się, że to kolejny niezwykle szeroki temat, który można by zgłębiać w więcej niż jednym artykule. Na dobry początek więc ― pięć przypadłości przychodzących mi na myśl jako najciekawsze schorzenia książkowe.
TOP 5: Choroby w literaturze
1. Choroby psychiczne
By poznać szerokie spektrum chorób psychicznych warto udać się wraz z McMurphym do zakładu zamkniętego w „Locie nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya. Jeszcze nigdy wcześniej równie mocno nie kibicowałam chorym, co tym biedakom dręczonym przez Wielką Oddziałową. Do szpitala psychiatrycznego możemy zawitać także z Esther Greenwood w „Szklanym kloszu” Sylvii Plath, Susanną Kaysen w autobiograficznej „Przerwanej lekcji muzyki” czy kosmitą Protem w serii „K-PAX” Gene’a Brewera. Zakład dla niepoczytalnych przestępców stanowi z kolei scenerię „Wyspy tajemnic” (czy też „Wyspy skazańców” w starszym przekładzie) Dennisa Lehane’a. Szaleńcami niewątpliwie są także bohaterowie fantastycznej „Trojki” Stepana Chapmana. Nie zapominajmy też o tych cierpiących, których nikt do zakładu zamkniętego nie zaprowadził ― o popadającej w obłęd Ofelii w „Hamlecie” Williama Shakespeare’a (przy okazji warto też wspomnieć o bohaterze tytułowym, skutecznie udającym szaleńca) czy o Don Kichocie, oszalałym po przeczytaniu zbyt wielu romansów rycerskich. Z lektury powieści Miguela de Cervantesa płynie cenna nauka dla nas wszystkich ― czytanie w nadmiarze też może zaszkodzić!

2. Gruźlica
Gdyby nie gruźlica, nie byłoby romantyzmu. Trudno powiedzieć, czy częściej nękała bohaterów, czy też samych autorów. Gromadnie pisali o niej między innymi literaci francuscy, w tym Alexandre Dumas („Dama kameliowa”), Henri Murger („Sceny z życia cyganerii”) czy Viktor Hugo („Nędznicy”). Umierali nie mniej tłumnie, między innymi angielski poeta John Keats, niemiecki twórca Friedrich Schiller i nasz rodzimy romantyk Juliusz Słowacki (wyłamał się za to Adam Mickiewicz, który zmarł na cholerę), a do tego wszystkie trzy siostry Brontë ― Anne, Emily i Charlotte (choć w przypadku tej ostatniej biografowie mają wątpliwości). W późniejszych czasach gruźlica zabrała także Franza Kafkę, D. H. Lawrence’a czy George’a Orwella. Gruźliczym opus magnum jest jednak niewątpliwie dzieło późniejsze, opublikowana w 1924 roku „Czarodziejska góra” Thomasa Manna ― ta obszerna powieść osadzona w szwajcarskim sanatorium udowadnia, że nic nie napędza dysput filozoficznych równie dobrze, co śmiertelna choroba, zwłaszcza romantyczne suchoty.

3. Zaraza
Choroba na skalę masową, przez którą z reguły umiera co najmniej połowa książkowych bohaterów. Szereg popularnych pandemii rozpoczyna Czarna Śmierć, panosząca się w Europie w XIV wieku. Pisali o niej choćby włoscy twórcy, jak Petrarka, a bohaterowie „Dekameronu” Giovanniego Boccaccia szukali schronienia przed plagą w leżącej na uboczu willi, gdzie wypełniali czas opowiadaniem sobie przeróżnych historii. Także w późniejszych wiekach epidemia dżumy regularnie trapiła mieszkańców całego świata, od Chin, Indii i Australii po Afrykę i część Ameryki. O spustoszeniach w algierskim Oranie pisał Albert Camus w „Dżumie”, choć ponoć wyolbrzymił ich skalę. Humorystycznie do sprawy wielkiej zarazy w Londynie, która ustała dopiero po słynnym pożarze w 1666 roku, podeszli Anglicy, którzy zamiast pisać poważną książkę postanowili stworzyć musical „Plague! The Musical” i radośnie pośpiewać o martwych szczurach. Ale to przecież Brytyjczycy. Nie zapominajmy też o epidemii cholery, stanowiącej tło w powieści Gabriela Garcii Marqueza „Miłość w czasach zarazy”.

4. Zaraza w wersji fiction
Zaraza to także bardzo chwytliwy temat dla fantastów, chętnie zsyłających pandemię w charakterze apokaliptycznego narzędzia przetrzebiającego ludzkość. W „Bastionie” Stephena Kinga w krótkim czasie na stworzoną przez wojsko odmianę grypy umiera ponad 99% ludzkości. W „The White Plague” Franka Herberta szalony naukowiec w ramach zemsty za doznane krzywdy wywołuje zarazę, na skutek której mają wyginąć wszystkie kobiety. W „Galapagos” Kurt Vonnegut wirusowo pozbawia płodności wszystkich mieszkańców Ziemi poza przypadkową grupą rozbitków na niewielkiej wyspie, którzy stopniowo ewoluują w fokopodobne stworzenia. Wirusy mogą też przy okazji wywołać plagę zombie ― jak w trylogii „Przegląd końca świata” Miry Grant (co oczywiście nie jest nowym pomysłem, przynajmniej dla nikogo, kto grał w „Resident Evil”) ― albo różnorakie odmiany wampiryzmu ― co z kolei uczynił Richard Matheson w „Jestem legendą”.

5. Choroba, której nazwy nie wolno wymawiać
Zaskakująco często książkowi bohaterowie chorują, ale nie wiadomo do końca, na co tak właściwie cierpią. Najczęściej dotyczy to słabujących niewiast ― wymieńmy choćby Beth March z „Małych kobietek” Louisy May Alcott czy Lady Katarzynę z „Dumy i uprzedzenia” Jane Austen. Czasami przypadłość ta dotyka także chłopców, na przykład chodzącego o kuli Małego Tima w „Opowieści wigilijnej” Charlesa Dickensa czy Colina Cravena w „Tajemniczym ogrodzie” Frances Hodgson Burnett, który tak naprawdę na nic nie choruje, ale jest rozhisteryzowanym hipochondrykiem, na szczęście szybko uleczonym dzięki temperamentnej Mary. Pewnie nigdy nie dowiemy się, z czego wyleczyła się Esther, główna bohaterka „Samotni” Charlesa Dickensa ― choć współcześni badacze podejrzewają przede wszystkim czarną ospę. Jeszcze bardziej tajemnicza jest choroba uzależnionego od laudanum Ezry Jenningsa w „Księżycowym kamieniu” Wilkiego Collinsa. Nie ma wątpliwości, że ulubionym schorzeniem pisarzy epoki wiktoriańskiej były wszelkie choroby nienazwane, pozostawiające czytelnikowi pole do wyobraźni i budujące nastrój grozy.

Mam nadzieję, że nikt nie zarzuci mi patologicznego sposobu myślenia, ale choroby ― oczywiście te fikcyjne ― bywają równie intrygujące co inne motywy literackie. Przyznam też, że najbardziej fascynują mnie wszelkiego typu schorzenia mentalne i wizyty w zakładach zamkniętych. Może to znak, że i we mnie drzemią pierwiastki szaleństwa…?